Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Budynek nr 2, ul. Szkolna, Sokołowsko
Hellrid: Dzięki, dopisałem do obiektu i do ulicy Głównej, nie jestem w stanie potwierdzić że w budynku obok była kawiarnia Jaga, a wolałbym aby było to na 100%.
Restauracja na Górze Parkowej, Boguszów-Gorce
Popski: Taka moda. Jest trochę tego typu pocztówek na stronie. Tu zielonogórska z wspólnym motywem: .
Dom Zdrojowy Sanatorium Uzdrowiskowe Nr 1, ul. Kolejowa, Szczawno-Zdrój
Kolekcja-BieniasiewiczT.: Zamieściłem odrobinkę lepszy skan
Budynek nr 65, Jaczków
Przemysław09: Znalazłem źródło według którego ten budynek miał pełnić funkcję gospody pod nazwą „Zur Hoffnung" Właścicielami tej karczmy byli: August Höhmann, później Johann Kellner, Richard Kuhn, a ostatnim był Herr Tilch. Zródło:
Budynek nr 65, Jaczków
Przemysław09: Znalazłem źródło według którego ten budynek miał pełnić funkcję gospody pod nazwą „Zur Hoffnung" Właścicielami tej karczmy byli: August Höhmann, później Johann Kellner, Richard Kuhn, a ostatnim był Herr Tilch. Zródło:
Budynek nr 65, Jaczków
Przemysław09: Znalazłem źródło według którego ten budynek miał pełnić funkcję gospody pod nazwą „Zur Hoffnung" Właścicielami tej karczmy byli: August Höhmann, później Johann Kellner, Richard Kuhn, a ostatnim był Herr Tilch. Zródło:

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Danuta B.
Alistair
Danuta B.
Danuta B.
Danuta B.
McAron
MacGyver_74
Mmaciek
Popski
StaSta
Mmaciek
sawa
MacGyver_74
dariuszfaranciszek
foto-baron
Rob G.
Tony
Rob G.
Rob G.
McAron
MacGyver_74

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Na Niskich Łąkach. Wspomnienie
Autor: Waclaw Grabkowski°, Data dodania: 2013-08-16 21:09:34, Aktualizacja: 2013-08-20 21:31:40, Odsłon: 5374

Bar Relaks

 

Był 1971 rok. Knajpa Relaks kusiła piwem. Tego dnia pies szedł za mną uparcie i nie dał się przegonić. Wlazł do Relaksu i położył się pod stolikiem. Stałem dwie godziny w kolejce i wziąłem dwa. Są takie dni, kiedy piwo smakuje wyjątkowo, wypijam wtedy sześć, siedem, ale są i takie, kiedy jestem pełny po trzech. Wszedł Dolar, facet który zamieniał zielone na złote, rozejrzał się po knajpie, kupił piwo bez kolejki i usiadł naprzeciwko mnie. Dolar, wielkie chłopisko z długimi włosami, podobny do prezydenta z zielonego banknotu, ale nie wiem którego. Miałem ochotę na dwa piwa i powoli je wysączyłem. Nie zamieniłem ani słowa z Dolarem, choć znaliśmy się z widzenia kilka lat. On rozmawiał tylko wtedy, gdy chciał, a ja nie potrzebowałem dolarów. Po dwóch wyszedłem i…, co za pech, nadziałem się na Mańka, takiego cieniasa z pracy, zresztą pomocnika. Byłem mu winien kilka kolejek i musiałem zawrócić. Dałem mu na cztery pieniste, a on wcisnął się do kolejki. Coraz więcej ludzi się schodziło i nie było już wolnego stolika. Oparliśmy się o bar, pies położył się między moimi nogami. Maniek rozgadał się. Powiedział, że czeka na brata. Wyczułem, że jest goły. Dałem mu forsę na kolejne piwa, a on podał znajomemu z kolejki. Sączyliśmy powoli, wypatrując wolnego krzesła. Nie czekaliśmy długo. Wziąłem na oko jednego starego, siedzącego przy ścianie pawilonu, pod grzejnikiem. Był po sześćdziesiątce, a nazywali go Szyna. Charakterny, mało gadał, ale wszyscy wiedzieli, że wyszedł cało spod Lenino i zdobył Berlin. Przychodził do Relaksu, aby się schlać. Spał, oparty łokciami o stolik. Trzej jego towarzysze nie zwracali na niego uwagi. W knajpie zrobił się nagle tumult. Najpierw jakiś pijaczyna trzasnął drzwiami, zadźwięczała szyba, z kranu przy barze prychnęła piana, mężczyźni westchnęli z zawodem, zaskomlał pies, którego nadepnął Maniek. Zaległa cisza i Szyna wstał przerażony. Na pewno przyśniło mu się Lenino. Może świszcząca szyna, którą Szkopy zrzuciły z samolotu na jego kolegów idących obok w tyralierze . Kiwał się trochę na ugiętych nogach, a potem, roztrącając grupkę młodych, runął na posadzkę. Chłopakom rozchlapało się piwo, zaklęli szpetnie. Stary żołnierz zalał się krwią z nosa. Jego kumple zerwali się od stolika i chwycili pod ramiona. Broczącego krwią wywlekli przed knajpę i położyli na trawniku przy ulicy. Zwolnił się stolik, ale ubiegli nas bliżej stojący. Gęsta juha starego przyciągała wzrok. Nikt nie ośmielił się postawić nogi na owej plamie. Zemdliło mnie. Myślałem, że nie dokończę, ale się myliłem.

Gdy wypiliśmy swoje, przyszedł Jerzyk i postawił nam kolejkę. Przy nim kręcił się facet nachalny, nieogolony, brudny, ale w przyzwoitej marynarce. Podał mi rękę, uścisnąłem ją mocno, choć go nie znałem. Lecz facet nie dał się lubić, był bez grosza i zażądał, by postawiono mu piwo. Denerwował nas i obrażał. Wreszcie oznajmił, że jesteśmy frajerami. Naparł na cienkiego Mańka i chciał się z nim trzaskać. To mnie ruszyło. Słuchaj masz tu piątaka i spadaj. Wyjąłem piątaka i podałem mu na dłoni. Łypnął na mnie przekrwionym okiem i powiedział: Ty, szczeniaku, myślisz że jestem żebrakiem? Odpowiedziałem, że tak właśnie myślę. Odepchnąłem go od Mańka i rzuciłem głośno: Wali ci z gęby, jak starej dziwce z kapszczyzny. Na to roześmiała się na cały głos baba zza baru. Facet, uderzając w moją rękę, podbił monetę. Poszybowała wysoko i spadła na ladę.

Ludzie zamilkli. Nieogolony przystąpił do mnie i warknął: Może wyjdziemy? Odstawiłem piwo i spytałem: Po co mamy wychodzić? Walnąłem faceta w szczękę, klasycznie od dołu, a on poleciał do tyłu, rozkładając ręce. Wpadł w młodych, tych samych, o których zawadził Szyna. Gdyby nie oni, wyłożyłby się jak długi. Młodzi byli z innej parafii, cholera ich brała, ale bali się ruszyć. Wyglądało tak, jakby ktoś specjalnie rzucał w nich facetami. Podziękował im, potarł dłonią brodę i spojrzał na mnie ze zdumieniem, tak jak dziecko, któremu przylano, choć się tego nie spodziewało. Wbił we mnie wzrok mocno złością zabełtany i czułem, że będziemy się trzaskać, ale przyszedł kierownik i wywalił go za drzwi.

Usiadłem przy wolnym stoliku, bolała mnie ręka. Pies całkiem zdurniał, nie chciał wyjść spod lady. Obcy faceci podtykali mu bigos. Jerzyk patrzył na mnie z litością, spytał: Co ty tu robisz? W takim towarzystwie? Jerzyk po wszechnicy, wie co jest grane w życiu. W knajpie można całkiem się zatracić. Miał pomysł na zrobienie wielkiego szmalu, ale potrzebował kogoś takiego jak ja. Chciał wyjechać w Bieszczady do babki, hodować krowy i sprzedawać mleko. Pierwszy raz widział mnie w takim towarzystwie. Chociaż nie bywał w knajpach, umiał się zachować. Nie pękał, nie merdał do każdego ogonkiem. Wśród facetów trzeba mieć twarz, nie można pękać przed byle kmiotkiem, który sobie podpił i się odgraża. Tu jest kastowość, jak w Indiach. Jeżeli masz frajerską gębę, to pewnie ci z nią dobrze, i wyżej swojego frajerstwa nie podskoczysz. Nad swoją gębą trzeba pracować i wtedy będzie taka, jaką zechcesz mieć. Musisz wiedzieć do jakiej kasty należysz, nie możesz szlajać się z jednej do drugiej, bo nawet nie pozwolą. Jesteś frajer albo twardziel, i to ma być widoczne. Nie pękasz przed byle kim, nigdy nie odpuszczasz obrazy, nie uciekasz.

Gadaliśmy przy piwie o tym i o innych sprawach. I nie mogłem zrozumieć Jerzyka, który mówił, że sprawdzanie swojego charakteru pośród facetów wcale nie jest mu potrzebne – jest silny, bo ma za sobą Boga. Dziwiłem się, że tak mówi, wiedziałem, że nie chodzi do kościoła. ,,Będę chodził do kościoła, gdy księdzem zostanie poeta”. Tu się mylił, chyba nie znał żadnego poety, a ja znałem jednego. Mimo wszystko przeszył mnie dreszcz. Umiał się posłużyć słowem i wciągnął mnie w głębokie pokłady myślenia, w których zupełnie się zagubiłem.

Pojawił się brat Mańka, Kafar z ręką w gipsie. Jerzyk postawił mi jeszcze trzy piwa. Odstąpiłem jedno Mańkowi, a drugie jego bratu, choć krzywo na mnie patrzył.

Wymiotło facetów z sąsiedniego stolika i na to miejsce wskoczyli robotnicy z rampy przeładunkowej przy Krakowskiej: Kaziu Czarny, Manacha i Zygmunt Byczysko. Do Relaksu weszli dwaj faceci z Mierniczej – Rajmund i Leon. Rajmund podebrał mi krzesło w momencie, gdy rozmawiałem na stojąco z Kaziem Czarnym. Jerzyk wskazał mi tego faceta, podszedłem do niego i chwyciłem za oparcie. Moczył wargę w piwie i udawał, że mnie nie widzi. Bąknąłem – przepraszam – i szarpnąłem za krzesło. Facet podniósł dupę, odpuścił.

Siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy, a od stolika Kazia Czarnego wstał Manacha, za nim wyszedł Zygmunt. Rajmund podszedł do ich stolika i zwinął krzesło. Gdy Manacha i Zygmunt wrócili z szaletu, zaczęli się rozglądać. To ja dałem cynk Zygmuntowi, że to Rajmund zabrał. Manacha słabeusz i tak by nie zawalczył. Zygmunt Byczysko wziął krzesło w swoje łapy, a facet zaparł się, że to nie on je zabrał. Wtedy powiedziałem głośno, że to on. Rajmund i Leon zaczęli bluzgać na mnie, jednocześnie zmiękczali Zygmunta. Przepychanka trwała długo, za długo i Zygmunt zwątpił. Zdał sobie sprawę z tego, że z nimi nie przelewki. Na koniec bąknął: Tan pan mówi, że widział, i wskazał na mnie palcem. ,,Pan” oznaczało, że już mnie nie zna i w razie czego, nie stanie po mojej stronie. Wstyd mi za niego. Zacząłem walić do nich zęby, myślałem, że uda mi się jakoś załagodzić sprawę, zwłaszcza że Manacha także nie miał do nich pretensji o krzesło, zwinął komuś innemu. Rajmund świdrował mnie gałami i pstryknął w moją stronę niedopałkiem, kiep wpadł do kufla. Zarknąłem na Jerzyka, przyglądał mi się z ciekawością, co teraz zrobię. Przecież przed chwilą mówiłem coś o prawdziwych facetach i prawdziwych charakterach. Wiedziałem już, że dostanę po mordzie, tamci klęli na mnie i coraz bardziej byli zdecydowani do bicia. Nie miałem za sobą nikogo, wszyscy milczeli. Podszedł do mnie Rajmund, w białym prochowcu, i powiedział: Wyjdźmy. Wyszliśmy, poszedłem przodem. Relaks zamilkł. Szedłem powoli i zatrzymałem się przed szaletem. Widziałem przed sobą zbliżającą się stalową twarz twardziela. Chwyciłem go za połę płaszcza i wszedłem do rzutu. Wyszło mi piękne soinage. Rajmund poleciał i spadając na beton jęknął. Zerknąłem w stronę przeszklonych drzwi Relaksu. Wszyscy w skupieniu nas obserwowali. Nagle ruszył na mnie Leon. Starałem się go powstrzymać słowami (cha, cha!), lecz było już za późno. Rajmund zachodził mnie od tyłu. Wymierzyłem cios w szczękę Leona, ale nie trafiłem. Wybiegł z Relaksu Zygmunt Byczysko i Kaziu Czarny. Wstąpiły we mnie nowe siły. Chwyciłem Leona za połę płaszcza i wszedłem do rzutu biorąc go na plecy. Czas rzutu wydał mi się bardzo długi. Straciwszy równowagę pędziłem z nim jak z workiem kartofli w stronę wychodka. Facet był za ciężki i nie udało mi się go rzucić. Upadłem na kolana i wyszedł mi półrzut. Leon wylądował na schodkach i z nich się stoczył. Zaklął po ukraińsku. Zza pasa coś ciężkiego mu wypadło. Wróciłem szybko do Relaksu, (przecież nie zabije mnie przy ludziach) a tam cisza. Czułem, że kark mi zesztywniał ze strachu. Gapili się na mnie wszyscy, wypatrywali śladów pobicia. Klapnąłem na podstawione mi przez Manachę krzesło i dopiłem piwo. Rajmund i Leon weszli do knajpy uwalani w błocie.

Dolar zatrzymał się przy mnie i spojrzał jak na trupa. Powiedział: Oni cię załatwią, wiej! Dziwnie wesoły Maniek szepnął: To banda Stefaniuka. Chyba ze mną koniec – pomyślałem. Nie wiedziałem, że to banda braci Stefaniuków. Rajmund skinął na mnie, posłusznie podszedłem do jego stolika. Dobry byłeś, trenujesz coś? – spytał. E, nic takiego, trochę trenowałem, ale przestałem – odpowiedziałem, spoglądając w jego chytre oczy. Mamy jednego, który też trenuje, zmierzysz się z nim – rozkazał, częstując mnie papierosem. Czemu nie – odpowiedziałem. No to przyjdź jutro. Dobrze – zgodziłem się, ale już wiedziałem, że nie przyjdę. Stałem przed ich stolikiem i wszyscy widzieli, że jeszcze daleko mi do ich kasty. Gdy odchodziłem Leon wycierał coś ciężkiego firanką.

A Później, gdy byłem już mocno uchlany, Kafar zaczął numery z moimi papierosami, sięgając jak po swoje. Nawet wziął ostatniego. Wyrwałem go z jego ust, przecież nie będę ganiał po papierosy na dworzec. Jakby na to czekał i warknął: Wyskocz na solo! Wyszliśmy, ale ja nie nastawiałem się na walkę. Dość miałem na dzisiaj, a on znienacka uderzył mnie w nos. Tak, przywalił mnie łapskiem w gipsie, strzeliła mi przegroda, ale krew nie poszła. Chciałem Kafara złapać, rzucić na chodnik i przydusić, lecz uciekł... Co za kmiot, uderzył i uciekł! Nie wiedziałem o co chodzi, ale przycisnąłem Mańka, który wyznał co jest grane. Maniek miał do mnie żal, o to że kierownik dowiedział się, gdzie byliśmy poprzedniego wieczora. A było tak, że ochlapus nie przyszedł następnego dnia do roboty i przez niego cała produkcja stanęła. No i namówił swego brata, aby mi przyłożył. Z frajerami i ochlapusami zadawać się nie warto – czekali cały dzień na dobry moment.

Wracaliśmy z Jerzykiem do domu przez łąki. Szliśmy wzdłuż Oławy, za rozlewiskiem groźnie majaczyły ruiny browaru Haasego, co go Niemcy spalili, pies buszował w szuwarach. Zatrzymaliśmy się przy kąpielisku i spojrzeliśmy na łunę nad Wrocławiem. Słyszysz, jak miasto huczy? – spytał Jerzyk. No i co z tego, że huczy? – odpowiedziałem zły. Nos mnie bolał, miałem wyrok śmierci i na dodatek głowiłem się, jak i kiedy przyłożyć kierownikowi, który wygadał się Mańkowi. Jerzyk powtórzył: Miasto huczy. A ja nie wiedziałem, o co mu chodzi, nawet wtedy, gdy zbliżaliśmy się do domu i ujrzeliśmy starego Karbownika goniącego za tramwajem. Goni na nockę – powiedział Jerzyk. Spróbuj go zatrzymać, to ci rękę odgryzie. Zasuwa do tego huczącego miasta, a kiedyś miasto go wypluje i wpadnie w ziemię jak pusta pestka.

Jerzyka to mi Bóg zesłał… Przyłożyłem kierownikowi drzwiami, wylali mnie z pracy, dostałem wezwanie na milicję, gdzie dałem w zaparte. Przecież kierownik łazi z oczami w papierach, a te drzwi na sprężynie ciągle walą kogoś w czoło. Wsiadłem do pociągu jadącego w Bieszczady. Pies wskoczył za mną. Niestety Jerzyka tam już nie zastałem, wyjechał do Niemiec, u babki zostawił dla mnie wiadomość, żebym interes prowadził sam. Babka, jak wszyscy we wsi, bardzo robotna. Do nielekkiej roboty wcześnie rano wstaje, wyszczy się i idzie do krów, podśpiewując kiedy ranne wstają zorze. Pies tutaj zobaczył czym jest pieskie życie. Gdy idziemy na ryby, nad Solinę, wiejskie burki wściekle ujadają, mój Maks dumnie niesie w zębach sadzyk z żywcami, a psy miotają się na łańcuchach. Myślę sobie, że tylko on skorzystał. Durna psia wierność jednak się opłaciła.

 

Wacław Grabkowski

 


/ / / / 7 /
/ /
bruder | 2013-08-17 19:10:42
Naprawdę Kolego masz talent, i piszę to poważnie. Świetne
zonia | 2013-08-17 19:16:48
Prawda!
Waclaw Grabkowski | 2013-08-17 21:08:26
Dziękuję :)
wilk.wroclaw | 2013-08-17 23:01:36
Panie Wacławie, świetne!! Bardzo mi się podobało, całym sobą czułem jakbym był w Relaksie... Genialnie opowiedziane!!
Waclaw Grabkowski | 2013-08-18 13:14:48
Dziękuję za uznanie :). Opowieść dotyczy konkretnego obiektu Baru Relaks przy ul. Na Niskich Łąkach . Obiekt (dom nr 7) ma tylko dwa zdjęcia, więc pomyślałem, że warto byłoby dołożyć i konkretne wspomnienie, zwłaszcza, że ów bar piwny przeszedł niebywałą przemianę i dzisiaj mieści się tam tresura psów. Dom nr 7 niemal codziennie mijam na rowerze. Być może Niskimi Łąkami jeżdżą moi koledzy z WA lub inni użytkownicy i po przeczytaniu wspomnienia wyobrażą sobie co tam się działo w l. 70. XX w. Dodam, że burdy i bijatyki zdarzały się niezwykle rzadko. W dzień spokojne sączyło się piwo i gawędziło :) . Gorzej było wieczorem. Ja niestety z tamtego okresu noszę pamiątkę - skrzywiony nos.
wilk.wroclaw | 2013-08-18 13:27:07
Ja mijam tę okolicę kilka razy w tygodniu i teraz już wiem, że inaczej spojrzę na plac z zabawkami szkoły dla psów. Ale przede wszystkim cholernie podobało mi się to, co sam odczuwałem czytając opowiadanie - czułem zapach baru, słyszałem gwar i kufle, wyobrażałem sobie napięcie i ciężkie spojrzenia w powietrzu, mgłę papierosowego dymu, i ulgę, którą przynosi pierwszy łyk zimnego piwa w przełyku. I bez dwóch zdań proszę Pana o jeszcze! :)
Waclaw Grabkowski | 2013-08-18 13:42:03
Mam jedną rzecz, ale ona dotyczy Teatru Współczesnego, choć wiąże się bardzo z Niskimi Łąkami. Odbyła się tam promocja książki Siemiona. Być może opowieść podepnę, ale do Teatru Współczesnego. Bereś i Siemion weszli na moje Niskie Łąki, choć tu nigdy nie byli. Swego czasu Krzystek interesował się moją prozą, wtedy, gdy triumf odnosił film ,,Edi”. Odbyła się między nami rozmowa przy piwie w ,,Podkowie”.
wilk.wroclaw | 2013-08-18 14:11:00
No kurcze, niech się Pan nie da prosić tylko proszę opowiadać, już sam wstęp pokazuje, że klimat będzie konkretny!
Emilian Szwaja | 2013-08-18 12:53:21
Świetne! Gratuluję narracji! przypomniało mi się podobne "barowe" opowiadanie Romana Gilety, które czytałem trzy lata temu. Może otworzyć tu kąt beletrystyczny?
YouPiter | 2013-08-18 16:39:34
O tak opowieści z miasta nam tu brakuje. Ja tylko jedną knajpę (może dwie) pamiętam - Kilińskiego 19 i Poniatoszczak 3-5 :)
górski | 2013-08-18 13:09:46
Dobreee !! Słychać gwar i brzęk kufli ......
zbyszek1030 | 2013-08-23 15:46:20
Wspaniały talent panie Wacławie!Zapraszam na stronę www.rubikon.e.pl Tam proszę pisać swoje opowiadania! ja rownież tam piszę.Z poważaniem Z.Szałkiewicz
Waclaw Grabkowski | 2013-08-23 18:58:00
Dziękuję za zaproszenie. Na razie dopracowuję jedną rzecz, ale u Was się pojawię. Jestem za publikacją tekstów na Internecie, gdyż mało kto dziś sięga po ,,papier”. W 2011 r. jako pierwszy na tzw. Świecie ogłosiłem koniec ery Gutenberga . Krytycy przegięli lansując postmodernistów. Zakorkowanie przez krytyków dobrej, tradycyjnej, wysokiej literatury dla lubiących wchodzić w światy zrozumiałe, wydaje się znakiem naszych czasów po przełomie. Tzw. ambitna literatura postmodernistyczna przy pomocy znanych krytyków i mediów wspięła się wysoko i stała się dostrzegalna, co spowodowało krótkotrwałe zainteresowanie czytelników. Gdy okazało się, że tego nie da się czytać, czytelnik odwrócił się od książki w ogóle, choć w tym czasie wychodziły książki bardzo dobre, mogące go zainteresować i spełnić jego oczekiwania.
micmac | 2014-01-18 12:21:25
Wycinek artykułu z Newsweeka. Zawiera wypowiedź mojego sąsiada Pana Leona Brokosa, który kiedyś stał za barem w relaksie: Na początku lat 80. Leon Brokos prowadził w Trójkącie bar Relaks. Przetarg na prowadzenie baru wygrał bez problemu – nie miał konkurentów. Poprzedni właściciel zrezygnował, bo klienci nabrali dość niewygodnego dla niego zwyczaju: po wejściu do baru sprzedawali mu blachę, czyli klepali mocno w czoło, wchodzili za bar i obsługiwali się sami. Oczywiście za darmo, co na dłuższą metę okazało się nie do przyjęcia. Brokos od pierwszego dnia trzymał pod barem trzonek od łopaty. Ale nigdy go nie użył. Chłopaków z Trójkąta traktował grzecznie, zwracał się do nich per pan i nigdy nie złożył skargi na milicji. – Można było komuś obić mordę albo, jeśli był za mocny, zgłosić zapotrzebowanie i obił mu ją ktoś inny. Takie zachowanie było dopuszczalne. Donoszenie na milicję było wbrew wszelkim zasadom – mówi. Brokos przestrzegał zasad Trójkąta, w barze Trójkąt przestrzegał jego zasad. Były dwie. Pierwsza: nie wolno pić w barze niczego poza piwem. I druga: bić się można wyłącznie poza barem. Więc kiedy sprawy przybierały zły obrót, goście wytaczali się przed bar, gdzie niepodzielnie rządziła babcia klozetowa. Babcię klozetową Brokos odziedziczył wraz z barem. Była głuchoniema, miała maleńkiego pieska i Brokos na początku intensywnie kombinował, jak się pozbyć kłopotu. Szybko zrozumiał, że babcia to nie kłopot, lecz skarb. Okazało się, że jej córka jest kobietą Diabła – najmocniejszego człowieka w Trójkącie. – Kiedy bójka przed barem niebezpiecznie się rozwijała, babcia łapała za szczotkę i waliła nią wszystkich po grzbietach. Ona studziła zapał od góry, od dołu studził pies, który gryzł po łydkach jak opętany. Byli nad podziw skuteczni – opowiada. Pięści rozstrzygały większość spraw i wątpliwości w Trójkącie. Ale nie zawsze. Czasami trzeba było ruszyć głową. Jak wtedy, gdy z baru zaczęły ginąć kufle. Jak wiadomo, na początku lat 80. kufle były na wagę złota. Dlatego trzeba było za nie płacić kaucję. Brokos brał 50 złotych, kilka razy więcej niż za samo piwo, więc o kufle był spokojny. Przy takiej kaucji wszyscy dbali o nie jak o własną matkę. Z tym większym zdziwieniem stwierdził pewnego dnia, że kufli zaczęło ubywać. Przestał się dziwić, gdy dowiedział się, że w pobliskiej Astorii kaucja była wyższa o pięć złotych. Ludzie z Trójkąta, którzy szybko zwęszyli interes, piwo pili w Relaksie, ale kufle oddawali w Astorii. – Podniosłem kaucję na 60 złotych i po dwóch dniach zasypali mnie kuflami z Astorii – wspomina Brokos. – Dopiero gdy wspólnie z właścicielem restauracji ustaliliśmy jednakową wysokość kaucji, kufle przestały krążyć. Link do całego artykułu: